0
jollka 26 maja 2016 14:59
Relacja z Singapuru: https://jollka.fly4free.pl/blog/2085/singapur-i-malezja-2016-cz-1-singapur/
Relacja z Penang i Langkawi: https://jollka.fly4free.pl/blog/2086/singapur-i-malezja-2016-cz-2-penang-i-langkawi/
Błogi odpoczynek na Langkawi szybko mija i nocnym autobusem jedziemy na święto thaipusam do Kuala Lumpur. Wyznawcy hinduizmu świętują w jaskiniach Batu Caves narodziny boga wojny Murugana, święto wypada podczas pełni księżyca.
Jaskinie w Batu Caves postanawiamy odwiedzić dwa razy. W dzień – by na spokojnie wejść do środka i wieczorem – żeby obserwować procesję pokutników. Podczas święta przez jaskinie przewija się nawet milion osób, więc obawiałam się trochę chaosu, ścisku. A tu mila niespodzianka. Kolejka miejska jeździ częściej niż zwykle, wszędzie widać mundurowych z ostrą bronią, są toalety, mnóstwo służby medycznej, sporo śmietników. Klimat tego miejsca odbiera się wszystkimi zmysłami. Wpierw reaguje słuch na ogłuszającą muzykę, potem węch na cudowny zapach. Po wejściu na plac dostajemy oczopląsu na widok kobiet w kolorowych sari, obwieszonych biżuterią. Wszędzie są stoiska z biżuterią, hinduskimi słodyczami (Boże chroń moją trzustkę :), jedzeniem, ciuchami, zabawkami. Kawałek dalej są karuzele dla dzieci. Do świątyni w jaskini wiedzie 270 schodków. Schody podzielone są na 3 części: dla wchodzących, schodzących i dla tych którzy niosą ołtarze lub są pokaleczeni. Tak przynajmniej organizacyjnie to wygląda. Wchodzimy powoli, otoczeni Hindusami, wielu z nich już niesie ofiary. Na schodach grasują makaki i czatują na zgubione jedzenie. Jaskinia jest bardzo duża, są tu małe ołtarzyki. Pachnie kadzidełkami i lekko zwarzonym w upale mlekiem, które pielgrzymi wnoszą w darze. Jeszcze nie ma tłumów, więc podziwiamy wnętrze, obserwujemy wchodzących. Już nie mogę doczekać się wieczora, kompletnie nie wiem, czego się spodziewać. Po zejściu z jaskini, postanawiamy w ramach pokuty spróbować lodów durianowych. Matko jedyna, co to za paskudztwo! Nie wiadomo, czy gorzej śmierdzi czy smakuje. Kiedyś jeszcze skuszę się na świeżego duriana, obiecuję :) W Kuala Lumpur idziemy na hinduskie jedzenie i do parku dla dzieci przy Petronas Tower.
, , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,
Wieczorem wracamy do Batu Caves. Teraz to się dopiero dzieje… Schody do świątyni są oświetlone, wypełnione kolorowym tłumem. Przed wejściem na schody rozpylana jest wodna mgiełka. Pokutnicy niosą na plecach wielkie ołtarze pełne pawich piór. Widzimy ludzi z przebitymi policzkami, językami, z wbitymi w plecy ofiarami (kavadi). Niektórzy wpadają w trans, zaczynają tańczyć z ołtarzami, kręcić się w kółko, a towarzysze próbują ich uspokajać. Kilku pielgrzymów turla się po ziemi - taką formę pokuty sobie wybrali. Część pokutników idzie w totalnym skupieniu, jakby świąt wokół nich nie istniał. Idą także dzieci. Wielu z pielgrzymów ma zgolone włosy, nawet dzieci. Są tu punkty, gdzie golą włosy (nawet brzytwą!) i smarują ogoloną głowę jasną farbą. Wielu ludzi ma rany na głowie od brzytwy. W procesji są także zespoły bębniarzy, od tej muzyki aż mnie ciarki przechodzą. Generalnie cała ceremonia jest tak niezwykła, mistyczna i pierwotna jednocześnie, że mogłabym tu stać bez końca. Jestem oszołomiona. To najbardziej niezwykła rzecz, jaką widziałam w Azji.
, , , , , , , , , , , ,
Następny dzień oglądamy Bird Park w Kuala Lumpur. Jest to jakby ptasie zoo, ale ptaki nie są w klatkach, lecz na wolności. Ptaki spacerują między nami, przelatują nad głową. Są i makaki, jeden próbował dobrać się do plecaka, a inny wytargał mnie nagle za włosy, rozśmieszając ludzi wokół. Za opłatą robimy sobie kiczowate zdjęcie z cyklu: mama, junior i papugi na ramionach :) A co tam… Z blogów podróżniczych wiem, że warto zjeść tu obiad i obserwować, jak czaple kradną jedzenie z talerza. Z parką poznanych Polaków zamawiamy obiad i od razu kilka czapelek zbliża się do naszego stolika. Pilnują nas cały czas, więc karmimy je resztkami. Naszym sąsiadom ukradły mięso z talerza 
Resztę dnia spędzamy na odpoczynku w zadbanym Lake Park. Wieczorem idziemy pod Petronas Tower na pokaz fontann. Wieże po zachodzie słońca robią piorunujące wrażenie. Siedzimy sobie , za plecami mamy dwie wieże, przed nami pokaz fontann, dalej park i las wieżowców. Tak, tu się czuje potencjał Azji. Na ostatnim piętrze galerii przy wieżach zjadamy kolację. Są tu stoiska z kuchnią azjatycką, europejską oraz kawiarnie.
, , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,
Rankiem startujemy do Malaki. Miasteczko jest wpisane na listę UNESCO. Malaka jest czysta i zadbana, trochę europejska. Królują tu mega pstrokate riksze, które dodają miastu nieco szaleństwa. Wieczorem riksze świecą, wyglądając jak najazd obcych. Włóczymy się trochę podziwiając kolonialną architekturę. Kosztujemy koksowych smakołyków: szejków, lodów i ciasteczek na parze. Wieczorem stoisk z jedzeniem nie ma, więc idziemy jak burżuje wydać ostatnie ringity do małej restauracji.
Rano wracamy do naszego ulubionego Singapuru.
, , , , , , , , , , , , ,

Dodaj Komentarz