+4
neronek 26 września 2014 14:17
20 - El Nido – archipelag Bacuit – Nacpan Beach – Las Cabanos Beach:

Koło godziny 15–tej dojechałem do terminala autobusowego El Nido oddalonego od centrum jakieś 4 km. Wszystkie busy, autobusy i jeepneye właśnie tutaj kończą i zaczynają trasę. Przy tym terminalu jest spory market czynny w soboty, ale i także w każdy dzień tygodnia. Wsiadam do tricykla i za 50 peso jadę szukać noclegu. Aby znaleźć coś poniżej 600 peso jest bardzo ciężko – nie znalazłem, chociaż podobno można. Bez najmniejszych problemów znajdziecie noclegi od 800 do 1500 peso – myślę tutaj o nieco wyższym standardzie: WC, AC, TV. Trochę się naszukałem – im bliżej plaży, która mnie rozczarowała i nie powaliła na nogi, jest znacznie drożej.



Dlatego w końcu wybrałem oddalony o 10 minut od plaży pensjonat Together. Chcieli 1000 peso, ale udało się utargować 900 peso. Bardzo czysto – zarówno w pokoju, w WC, jak i w samym pensjonacie. Kawa free, duży taras. Po rozpakowaniu poszedłem oblukać miasteczko. I tu muszę powiedzieć prawdę: El Nido nie ma w sobie nic, co by przyciągało uwagę, oprócz widoku zatoki otoczonej ogromnymi klifami. I tyle – woda mętna, plaża i piasek mało ciekawe. No tak, ale przecież najważniejsze są wyspy wkoło El Nido, oddalone od siebie czasami o dobre parę kilometrów. A tam już wszystko wkoło zapiera dech w piersiach, ale o tym opowiem Wam później. Aby jednak zobaczyć ten raj trzeba wykupić jednodniową wycieczkę na archipelag. Do wyboru mamy 4 główne, wszędzie dostępne wycieczki, tzw. A, B, C i D:
A – cena 1200 peso,
B – cena 1300 peso,
C – cena 1400 peso: Matinloc, Hidden Beach, Culasa, Secret Beach, Helicopter Island,
D – cena 1200 peso.
Wybrałem opcję C, którą zakupiłem w swoim hoteliku, ponieważ wszędzie w El Nido ceny są takie same. Wycieczka C cieszy się największym powodzeniem.

#img2

Rano o 8:30 w pensjonacie dostałem za free maskę z fajką i trycyklem pojechałem wraz z jednym zapoznanym w pensjonacie Koreańczykiem Kimem na plażę, skąd odpływają łodzie, tzw. bangki na wyznaczone trasy. Z grupą 8 osób, kapitanem i 2 pokładowymi majtkami płyniemy dalej i dalej… Robi się ciekawie, po 30 minutach zatrzymujemy się przy pierwszej plaży. Nie będę Was zanudzał opisami plaż i wysp, zobaczycie na zdjęciach i z pewnością docenicie uroki archipelagu Bacuit.

#img3

Po 3 godzinach pływania i nurkowania mała przerwa na obiadek na zacisznej rajskiej plaży, których tutaj jest bardzo dużo. Kapitan i pokładowe majtki smażą rybę, kroją owoce mango, arbuzy, ananasy… Jest ryż, są jakieś owoce morza – wszystko serwowane jest na stole szwedzkim.

#img4

No to to ja kocham, a Wy? I tak opalony, a raczej lekko spalony, wracam do El Nido. Jest koło 16, wcześniej najdłużej pozostaliśmy na ostatniej wyspie Helicopter – to był czas na totalne byczenie się na pięknej plaży z białym piaskiem, rafami i żółwiami, których ja nie widziałem, ale jak mi mówili były dalej od brzegu. Ja jednak miałem już dość wody – chciałem po prostu tylko byczyć się leniwie na plaży. Wszystko było super, jednak widać gołym okiem, jak bardzo mało kumaci są Filipińczycy w biznesie. To nie to, co Tajowie, którzy na każdym kroku wyczują biznes. Wystarczyłoby zabrać ze sobą zimny browar, colę,pepsi itd. i po prostu sprzedawać białasom w czasie wycieczki. Biznes to biznes, ale widać jeszcze za wcześnie, ale może i lepiej.
Jest niedziela, a więc idę na mszę św. do kościoła w El Nido. Msza taka jak u nas, ale jednak jest parę różnic. Dzieciaki biegają po kościele, jakby wszystkie miały ADHD, hałas ogromny. Na koniec, po słowach „idźcie z Bogiem” wszyscy głośno klaszczą, a dokładnie przy wyjściu rozdawane są ulotki promocyjne na jakieś gacie… Dziwnie się poczułem, ale no cóż – taki widać jest ten nasz świat.

#img5

Wieczorem kupiłem w końcu balut: to przysmak wielu kuchni południowo-wschodnio azjatyckich, zwłaszcza kuchni wietnamskiej, laotańskiej, kambodżańskiej i filipińskiej. Balut stanowi danie przejściowe: nabiałowo (jajeczno)-mięsne i ma postać gotowanego jajka kaczego lub kurzego, wewnątrz którego znajduje się w pełni uformowany zarodek ptaka, którego spożywa się w całości – wraz z kośćmi, dziobem itd. Okres inkubacji jaj zależy od upodobań konsumentów i jest różny poszczególnych krajach. Najdłużej inkubują jaja Wietnamczycy, którzy preferują 21-dniowe zarodki. Tutaj jest to 7 lub 14 dni. Balut można kupić tylko wieczorem: sprzedawany jest w kartonach styropianowych, ponieważ każde jajko musi być gorące – wcześniej przecież jest małe kurczątko ugotowane na żywca. Owinięte jest w białe bawełniane szmatki. Kupiłem dwie sztuki po jedynie 20 peso (1,50 zł), gratis jakiś sos z chili w maleńkim woreczku. Idę z balutami do pensjonatu, jedno jajo dostał koleś filipińczyk. Bardzo się ucieszył, bo – jak mówił – to jest jego ulubiona potrawa. Mi zależało, aby zobaczyć, jak to jeść. OK, teraz ja… Zebrało się chyba z 10 osób, aby zobaczyć, czy dam radę. Obieram skorupkę, posypuję solą, wypijam jakiś sok ze środka jajka, nawet niezły… No, ale teraz czas na to najgorsze świństwo. Raz, dwa, trzy… gryzę, połykam odrobinę i… w krzaki ! Smrodu z jaja nie wyczułem, ale te chrząstki… Gdybym wtedy nie pomyślał, że to mały kurczak, to pewnie bym zjadł. Podchodzę po raz drugi – może teraz się uda. No tak, niepotrzebnie znowu patrzę na nadgryzionego przeze mnie baluta: wystają jakieś piórka. Ponownie gryzę… o nie, tym razem znowu w krzaki.
Wszyscy mieli niezły ubaw, bo przecież dla nich balut to jak dla nas zupa z flaków.

https://plus.google.com/u/0/b/101764023730798921520/101764023730798921520/posts/35MdkTLbxDx?pid=6067374720953609666&oid=101764023730798921520

W czasie moich podróży po Azji smakowałem różne dziwne stworki: smażone larwy, karaluchy, świerszcze, wróble, pieczone skorpiony, węże, a nawet szczura i pająka w Kambodży posmakowałem, ale tego świństwa nie mogłem! Teraz już wiem, że oprócz psa w Wietnamie, którego nawet nie posmakowałem, i tego jaja nigdy już nie wezmę do u
st. Kolejny dzień upłynął na zwiedzaniu oddalonej od El Nido o 20 kilometrów Nacpan Beach, a potem Las Cabanos (4 km od El Nido). Dlatego wypożyczyłem skuter za 700 peso na dzień. Pytam się, jak długo będę jechał do Nacpan Beach. No jakieś 2 godziny, ale uważaj – droga jest kamienista, początkowo asfalt, potem gorzej. OK, no to w drogę. Po 2 godzinach miałem 50% trasy, a droga robiła się coraz bardziej niebezpieczna – dziury, kamienie… Droga czerwona, jak na Marsie. Boże, gdzie ja się wybrałem, oooo nie, motor to nie moje klimaty. Trzęsie, buja, rzuca, pierdzi i w tym kasku gorąco…Do tego wszystkiego nagle jakiś mostek, a raczej dwie położone wzdłuż 5-metrowe dechy. Patrzę w dół – o w mordę jeża: 4 metry, żadnych barierek. Przede mną zatrzymał się tricykl z trzema Angielkami. Kierowca każe im wysiąść. No tak, mało nie ważą, jak to Angielki. Przeprowadza tricykla, a do mnie mówi, abym z rozpędu przejechał ten „mostek”. Myślę sobie: „czy ty się, chłopie, dobrze czujesz?” No ale czy mam inne wyście? O kurczę, a tam! Raz kozie śmierć!
Udało się! Jadę dalej…

#img6

Po drodze rozdaję wesołym i ciekawym mnie dzieciakom kredki i zeszyty, które mi jeszcze pozostały z Polski. Przy wjeździe do Nacpan Beach muszę się wpisać w jakiś zeszyt, że tu jestem. No i już oczom moim ukazał się las… kokosowy las i zupełnie pusta, przepiękna, najdłuższa plaża, jaką kiedykolwiek widziałem w życiu. Przez chwilę zaniemówiłem. Błękit morza i piasek podobny do naszego nad Bałtykiem oraz ogromne, białe fale w błękitnym, krystalicznie czystym morzu tak mi się spodobały, że siedziałem tam chyba ze 4 godziny! Zresztą sami zobaczcie na zdjęcia. Przy jednym z niewielu nadbrzeżnych barów kupiłem avocado shake za 50 peso, rybę z grilla za 120 peso, kawa free. Avocado shake tak mi zasmakował, że dostałem na niego przepis:Dojrzałe avocado wrzucamy do miksera, dodajemy kostki lodu, potem mleko skondensowane gęste, trochę wody z cukrem i trochę soku z limonki, wszystko miksujemy i już! Gwarantuję Wam – palce lizać. I tak sympatycznie nudziłem się w Nacpan Beach. Przyjaciołom z baru podarowałem szalik reprezentacji Polski – ogromnie się ucieszyli. No tak, ale czas już wracać. Po drodze zatrzymałem się w jakiejś wsi przy lokalnym, maleńkim sklepiku. Każdy chciał koniecznie zrobić sobie ze mną foty, ja z nimi także. Były także foty z polską Biedronką, a oni pokazali mi jakiegoś wielkiego ptaka zrobionego z kokosów – nie kumałem, o co im chodzi…Na koniec pojechałem na Las Cabanos Beach – oddalona jedynie parę kilometrów od El Nido. Plaża jest fajna – bardzo wietrzna, z palmami, ale także z dość dużą ilością białasów. Najpiękniej Las Cabanos wygląda z góry – zresztą sami oceńcie. I tak upłynął kolejny dzień na El Nido. Jutro koniec. W pensjonacie kupiłem bilet do Puerto Princesa (500 peso – wszędzie cena taka sama). Wyjazd z oddalonego o 4 km terminala autobusowego El Nido o godzinie 7-ej rano, a o 12-ej mam być w terminalu Jose Bus w Puerto Princesa.
Żegnaj El Nido, za rok – jak Bozia da zdrówko i kosiarkę – obiecuję, że wrócę, ale nocleg wtedy będę miał w Nacpan Beach.

21 - Puerto Princesa – powrót:

Po siedmiu godzinach jazdy z El Nido dojechałem do terminala San Jose, skąd wcześniej wyruszyłem do Sabang. Dzwonię do Joego, który zostawił mi swój telefon i który wcześniej w Puerto Princesa pomógł mi znaleźć nocleg i bilet do Sabang. Wysłałem mu SMS-a, po 15 minutach już był w terminalu. Joe – jak wcześniej mi obiecał – znalazł dla mnie nocleg. I to taki, że usiadłem na dupsko.

#img7

Zawiózł mnie jakieś 10 minut od terminala do Amerson Pension Place. Nowiutki pensjonat, jeszcze pachniał świeżością. Za jedyne 600 peso i to ze śniadaniem, w pokoju był TV, AC, WC – zresztą, sami zobaczcie. Rozpakowałem się, a w rewanżu zaprosiłem wieczorem Joego na San Miguela i lechona. Ale wcześniej jeszcze zawiózł mnie do banku Metrobank, gdzie wymieniłem $: 1$ – 44,85 peso – to był najlepszy kurs na Filipinach. Trochę formalności papierkowej i już. Przed każdym wejściem do banku na Filipinach stoi sobie gościu z karabinem i dokładnie „obmacuje” klientów, czy aby nie mają broni. Wieczorem poszedłem do odległego o jakieś 300 m od pensjonatu baru „Ka Inoto”, aby spotkać się z Joe i zjeść lechon – podobno to właśnie tutaj mają najlepszy. Ceny tam są w porządku: lechon chicken 90 peso, krewetki 135 peso, piwo 1 litr Red Horse 80 peso (w Manili 100 peso). I tak sobie pojedliśmy, popiliśmy, pogadaliśmy. Joe ma żonę, która pracuje gdzieś w sklepie. Mają 5 dzieci – to i tak mało, jak na Filipiny – ale przypuszczam, że nadrobią stracony czas. No cóż, czas się żegnać – siusiu, paciorek i spać… Rano o 9–tej Joe ma zawieźć mnie na lotnisko w Puerto Princesa. Wstaję, idę na śniadanie, biorę plecak. Joe już na mnie czeka – przyjechał ze swoim 7–letnim synkiem. Miałem jeszcze czekoladę z Polski – malec lekko speszony, ale wziął. Na lotnisko jechaliśmy jakieś 20 minut. Pożegnałem się z nimi, uregulowałem transport (100 peso), dorzuciłem jeszcze małemu na cukierki 50 peso. Salute, my friends! Zabrałem od nich adres – mam do nich telefon, jakbyście kiedyś chcieli, piszcie lub dzwońcie do nich: Joe Guanzon, adres: Barangay San Jose, Puerto Princesa City, Palawan 5300, tel. 09302864432. Płacę opłatę lotniskową 100 peso. Przypomnę tylko, że w Cebu i Manili nie było opłat. Odprawa, plecak i już. Lotnisko, jak już wcześniej pisałem, jest małe i zaniedbane. Za szybą widzę już mój samolot – lecę Tiger Air (koszty podróży, ceny itd. znajdziecie na samym końcu mojej fotorelacji). Wchodzę do samolotu, klimatyzacja tak daje czadu, że wydaje się, jakby był jakiś pożar, ale spoko – to tylko klima.

No to fruuuuu do Manili…

22- Manila – Cmentarz północny – Walka kogutów – Lechon Pork :

Wyszedłem z lotniska z terminala 4 zamówić taxi. Najlepszym i najtańszym rozwiązaniem jest stanąć w długiej kolejce i czekać na żółtą taksówkę. Przed wejściem do taxi mówię, że chcę dostać się do Stone House Hotel – płacę 250 peso, dostaję bilecik, wsiadam i jadę. Stone House Hotel to jedyny nocleg, który wcześniej zarezerwowałem. Zawsze to robię – przy wylocie do Polski nie chcę ryzykować z bagażem i bezpieczeństwem, szczególnie w Manili. Płaciłem za nocleg 850 peso ze śniadaniem. Duży pokój z WC, AC, TV, czysto. Rano udałem się na Cmentarz Północny, aby zobaczyć jak żyją i mieszkają ludzie w grobowcach. Trochę błądziłem: najpierw jednym jeepneyem, potem drugim, ale się udało. Cmentarz Północny to obszar 3 km, a mieszkańców tam jest podobno 1000, ale nieoficjalnie 3 razy tyle. Podchodzę do bramy głównej, ale niestety nie chcą mnie wpuścić – muszę mieć zgodę Policji. A więc idę z gościem na posterunek oddalony o jakieś 200 m. Zostałem zaproszony do pokoju szefa policji, który pyta mnie, po co ja tu przyjechałem, co chciałbym zobaczyć. Zaczynam wymyślać: a to, że ciekawi mnie historia Filipin, szczególnie prezydentów, to że tutaj są właśnie pochowani trzej najważniejsi prezydenci Filipin… No tak, ale to jakoś nie przekonało policjanta, a więc co robić… Idę już na całość i mówię:„Wie pan, tutaj rok temu była moja przyjaciółka z Telewizji Polskiej, no wie pan, Martyna Wojciechowska, a ja jestem jej dobrym przyjacielem z gazety i robię reportaż o tym miejscu”. Policjant chwilkę pomyślał i cały radosny od ucha do ucha powiedział: „Aaa, OK! Oczywiście, że pamiętam Martynę!”

#img8

Uff, pomyślałem, udało się. Zawołał kolegę policjanta Denisa, ten założył identyfikator i kazał mu mnie oprowadzić po całym cmentarzu. I tak oto wcisnąłem się na Martynę. Dziękuję, Martyno!
Na niebie błękit, Słońce daje czadu, a ja? Ja zwiedzam w pocie czoła coś, czego nigdy w życiu nie widziałem – życie w grobowcach. Nie chciałem, aby wyglądało to tak, że zwiedzam tylko to, jak oni tam mieszkają, ich biedę itd. Więc raz oglądam bohaterów Filipin, raz mieszkańców cmentarza, raz prezydentów. Ludzie tutaj mieszkający, gdyby nie zgoda właścicieli tychże grobowców, mieszkaliby jak większość Filipińczyków po prostu na ulicach Manili. Mają tylko dbać o grobowce, sprzątać, czyścić je. I tak właśnie się dzieje. Praktycznie nie ma zniszczonych, zaniedbanych grobowców. Na całym cmentarzu są małe sklepiki z napojami, cukierkami, ciastkami, alkohol jest zabroniony ! I rzeczywiście – nigdzie nie spotkałem pijanych ludzi. W żadnym sklepiku nie ma alkoholu. W grobowcach, obok zabetonowanych trumien pokrytych lastriko, na których w czasie upałów kładą się, aby schłodzić ciało, znajduje się często mała kuchnia z garami, butlą gazową. Obok mała toaleta i jakieś łóżka, często takie piętrowe, bo miejsca brak. Grobowce są ogrodzone kratami, jak ktoś chce gdzieś sobie wyjść, zamyka „mieszkanko” na kłódkę i idzie. Dzieci biegają po wąskich uliczkach, z których każda ma swój numer.
Poprosiłem Denisa, aby wprowadził mnie do jednej z takich rodzin. Długo się nie zastanawiał, spytał się, czy może wejść z takim białasem do środka. Pani w grobowcu z małym dzieckiem na ręku kiwnęła pozytywnie głową – wchodzę do środka… No i tutaj muszę stwierdzić: nawet nieźle sobie urządzili
to swoje „mieszkanko”. Od razu widać czystość – wszędzie. Dotyczy to zarówno dwóch stojących obok grobów z 1942 r. i 2011 r., jak i przyległej do nich kuchni. Toaleta znajdowała się za ścianą z grobami, tam także przyjemnie i czysto.

#img9

Ale to co zobaczyłem potem totalnie mnie zamurowało. Wchodząc do góry wąskimi, metalowymi, krętymi schodami, zobaczyłem elegancki pokój z łóżkami piętrowymi. Była to sypialnia z widokiem
na okoliczny cmentarz – wszystko okratowane. Wydaję mi się, że nawet w takich dziwnych okolicznościach można mieszkać. W końcu, czy to będzie kościotrup czy też prochy jego, jakie to ma znaczenie? Ważne, że ma się jakiś kawałek swojego kąta i nie trzeba wegetować na ulicach Manili.

#img10

#img11

Gospodyni była bardzo miła – nawet chciała poczęstować mnie obiadem, bo to już ta pora, ale było tak gorąco, że na jedzenie nie za bardzo miałem ochotę. Dałem jej 200 peso na cukierki dla dzieci. Rozdałem „cmentarnym dzieciakom” ostatnie pamiątki z Polski – ich radość i uśmiech były bezcenne, aż łza w oczach się ukazała. Pomyślałem sobie wtedy o naszych dzieciakach w kraju. Boże, chciałbym, aby doceniły to, co mają, w co się ubierają, co jedzą. Przydałaby się taka lekcja pokory, oj przydała.
Potem jeszcze parę zdjęć z dzieciakami, które koniecznie rwą się to sfotografowania, jakaś wypita cola przy cmentarnym sklepiku, zagrałem nawet w przydrożny prowizoryczny bilard – zamiast kul były kapselki. I tak po trzech godzinach opuściłem cmentarz. Bardzo chciałem podziękować Denisowi za oprowadzanie mnie po cmentarzu. Nie chciał ode mnie pieniędzy, więc podszedłem, zapytałemm go, gdzie zjemy najlepszy Lechon Pork i wszystko popijemy browarkiem? Denis się zaśmiał i powiedział mi: „OK, to idziemy…”

#img12

Po drodze przeszliśmy przez kolejny wielki cmentarz, z tym że na tym nie mogłem robić zdjęć. Cmentarz ten wyglądał, jak ogromny budynek – jakiś 4-5 piętrowy z wielkimi oknami, a raczej otworami, w które wkłada się trumny zmarłych i cementuje się je na amen. Dziwny widok, jeszcze dziwniejsze uczucie. Czy ktoś z Was chciałby być tak pochowany? Kwiaty i znicze składaliby Wasi bliscy pod blokiem, a wzrok kierowaliby na 5-te piętro . Poszedłem z Denisem do wskazanej przez niego restauracji Ping Ping która znajduje się obok cmentarza na lechon tradycyjny filipiński przysmak , mały prosiaczek z rożna uwierzcie mi palce lizać to była najlepsza potrawa jaką jadłem na Filipinach .
Lechon tak mi zasmakował że zamówiłem drugą porcję , wszystko popiliśmy smacznym zimnym Sam Miquel .

#img13

Danis powiedział mi że tutaj w Centrum Lechon Pork gdzie sprzedają wszędzie tylko Lechon znajduje się duży stadion do walk kogutów czyli Laloma Stadium . Walka kogutów nazywa się Sabong , kogut to manok a ostrza noży przyczepionych do łap koguta to Tare . Każdy szanowany się Filipińczyk musi mieć w domu lub zagrodzie , co najmniej jednego koguta , zdolnego do walki kogut ten trzymany jest w wiklinowym koszu i cierpliwie czeka albo na dalsze życie albo na rosół . Na drugi dzień stawiłem się przed Manok Stadium aby zobaczyć walkę kogutów , był to czwartek godz 11 rano .

#img15

Przed stadionem na parkingu już stało chyba ze 100 skuterków , a przed wejściem dwie kolejki , jedna do kasy biletowej druga z filipińczykami z kogutem pod pachą . Zauważyłem że nie każdy może wejść na arenę ze swoim pupilem , pewnie jest jakaś selekcja niektórzy pokornie z opuszczoną głową swoją i koguta opuszczają stadion . Płacę 100 Peso za wejście , najpierw udaje się to tzw rozgrzewali kogutów , początkowo miałem problem z wejściem ale jakoś się udało . Wszyscy grzecznie siedzą na ławeczce ze swoim kogutem widać jednak lekka nerwowość wśród zarówno kogutów jaki i ich właścicieli .
Każdy chce przedstawić mi swoje koguta i każdy mówi że jego wygra że jest najlepszy . Co drugi to Mc Donalds albo KFC ale jest także i Rambo . Na Filipinach znaleźć można sklepy z karmą tylko dla kogutów oprócz jedzenia jest tam masa innych asortymentów potrzebnych do walk , np : noże czyli tzw tare . Ludzi przybywało z minuty na minutę coraz więcej oprócz mnie nie spotkałem żadnego innego białasa dziwne się czułem przyglądając się temu wszystkiemu co mnie otaczało .

#img14

Wydawało mi się jakbym był w jakimś filmie gdzie za chwilę na arenę pokrytą piaskiem wybiegnie dwóch gladiatorów i zacznie walkę na śmierć i życie. U góry na arenie kibicuje biedniejsza część natomiast na dole i przy scenie bogatsi .Zszedłem z góry aby być bliżej areny , musiałem dopłacić 100 Peso . Wszedłem więc w samo bagno krzyczących ludzi machających do siebie nieznanymi mi znakami a ja ? .. no cóż patrzę i nie kumam o co im wszystkim chodzi , jakie są zasady tej walki ? robi się coraz bardziej ciasno ktoś z boku częstuje mnie puszką piwa inny jakimiś chipsami …
Pytam czy ja tez mogę obstawić ?
A ile stawiasz ?
no…. jakieś 200 Peso gościu prawie nie umarł ze śmiechu .Mówi mi : No co ty tu zaczynamy od 500 Peso .I wtedy właśnie zrozumiałem co dla każdego Filipińczyka jest najważniejsze : Bóg i hazard .Najdziwniejsze było to że nikt z tych krzyczących i wymachujących dłońmi ludzi nie wymachiwał kasą , czy wygrał czy przegrał kasy u nikogo nie widziałem … więc nic z tego już nie rozumiałem , o co w tym wszystkim biega .Rano zaczynam się pakować czas powrotu do Polski coraz bardziej mnie dołuje .. nic mi się nie chce ..Wskakuje w pędzonego ulicą z pod hotelu jeepnay jadę do Cubao do Greenhills Shopping Center wydać ostatnie PesoRóżnica z kupnem pamiątek pomiędzy Tajlandia a Filipinach jest ogromna zdecydowanie na korzyść Tajlandia , gdzie czynne są wszędzie uliczne night market do późnych godzin a tutaj w manili jaki w całych Filipinach nie ma nocnych marketów z pamiątkami , znaleźć można podobne ale są w nich jedynie owoce mięso ryby … i jakieś gówniane chińskie badziewia .Greenhills Shopping Center to ogromny kolos gdzie kupimy pamiątki ale jakość ich na nogi nie powala masa jakiś tandetnych podróbek itd… Wróciłem do hotelu o 17 mam samolot spakowany czekam na taxi sącząc chyba już ostatniego zimnego Sam Miquela
Płacę kierowcy 300 Pesa jadę na lotnisko . Takiego burdelu na lotnisku nigdzie jeszcze nie widziałem odprawiają różne linie kolejki tak są poplątane że można zwariować , i do tego brak klimatyzacji ! Staję w kolejce i cierpliwie czekam ponad godzinę aby nadać bagaż .

#img16

Jak już na początku pisałem wracam do Polski Etihad Airlines wysoki standard dobra obsługa dobre posiłki no i najważniejsze 30 kg bagaż główny i 15 kg podręczny , mój miał 24 kg i prawie pękał w szwach . Z kartą pokładową idę wykupić opłatę lotniskową 500 Peso , byłem pewien że ostatnie Pesiaki wydam na Duty Free a tu szok …Są tam zaledwie 2 małe ciasne sklepiki z pamiątkami i to nic szczególnego , a ceny chyba z kosmosu , no ale co robić .16.45 siedzę wygodnie w fotelu przy oknie czekam na lot do Abu Dhabi . Przez małe okienko samolotu wspominam sobie Sagadę i przygodę w jaskiniach , piękne zielone pola ryżowe w Batad i Banaue , kochanych przyjaciół z maleńkiej wyspy Pamilacan , cudownego archipelagu Bacuit , wizyt w grobowcach w Manili …
Łza w oku , klucha w gardle …….Boże spraw abym za rok ponownie tu wróci
ł .No tak ale kasa z nieba nie poleci , dlatego jak zawsze po powrocie idę i kupuję metalową puszkę , grosz do grosza a będą….. Filipiny ! No to fruuu … do zobaczenia Filipiny !

Salamat , Paalam , Sa uulitin !

neronek

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

adamek 15 stycznia 2016 09:58 Odpowiedz
ha ha ha! Balut. Za dużo się do tego przymierzałeś i kombinowałeś :) Nie ma co za dużo wnikać. Jakbyś się zaczął zastanawiać jaką drogę w ciele zwierzęcia pokonuje mleko czy jajko... Co to są flaki, ogórki kiszone itp. itd. My jesteśmy po prostu do tego przyzwyczajeni :) To jedna z tych rzeczy, którą się je, nie patrzy i nie zastanawia :)