0
BusinessClass 3 września 2018 10:02
Gdy kilka lat temu urządzałem mieszkanie architekt zapytał mnie: „chcesz mieć klimatyzację?”. Odpowiedziałem: „zwariowałeś, po co klima w Polsce, Ty mi lepiej większe grzejniki wrzuć do projektu”. Tegoroczne lato pokazało, jak bardzo się myliłem. Podjąłem decyzję – lecę gdzieś na północ, żeby uciec przez upałem. Ponieważ nie znalazłem chętnego, żeby zapolować na białe niedźwiedzie, a trafił się za 1200zł lot na Wyspy Owcze, postanowiłem polecieć właśnie tam.

I to był strzał w dziesiątkę, cały czas było od 9 do 12 stopni, wiał wiatr i często padało. Co za ulga!!! Do tego lokalne laski ubrane były stosownie do pogody i nie chodziły z tyłkiem na wierzchu, jak to niestety ma miejsce w Warszawie… Lokalne panny bardzo ładne, ale za bardzo się nie mogłem przyjrzeć, bo poleciałem z Zuzią, z narzeczoną znaczy.

Na Wyspach nie ma niestety hoteli Accor, ani żadnej innej sieciówki a jakość i cena (!) lokalnych hoteli pozostawia wiele do życzenia. Nasz wybór padł na Airbnb, spore mieszkanie na początku ul. Hoyvíksvegur, rzut beretem od dworca autobusowego. Za 5 nocy zapłaciliśmy niecałe 2000zł.

Zanim zacznę piać z zachwytu nad atrakcjami, tradycyjnie napiszę Wam kilka słów gorzkiej prawdy o tym miejscu. A jest to chore miejsce. Podobnie jak w większości bogatych krajów Północy, u władzy są antyalkoholowi faszyści którzy łudzą się, że wysokimi podatkami i ograniczeniami w sprzedaży da się wygrać z alkoholizmem :) W Torshavn, czyli stolicy, jest jeden sklep z alkoholem, tak schowany, że odpuściłem szukanie i jak skończyły mi się przywiezione zapasy to po prostu piłem w knajpach. Najtaniej i w miłej atmosferze można duże piwko wypić za – uwaga - 29zł!!! – w Irish pubie przy marinie. Ale nieostrożny turysta może spokojnie zapłacić dwa razy tyle, gdy wejdzie nie do tej knajpy, co trzeba. Najdrożej zapłaciłem 35zł za puszeczkę 0,33 litra.

Żarcie jest fatalne. W marketach naprawdę kiepski wybór (i nie sprzedają alkoholu!), ale kanapka z łososiem (35zł) daje się zjeść. Jest kilka fast foodów, i to jedyne miejsca gdzie można zobaczyć opalonych inżynierów i architektów, poza nimi wszyscy są biali. Jedyne, co dało się zjeść do fish & chips za 55zł, czyli w sumie taniej, niż nad Bałtykiem, a dorsz był pyszny. Jeszcze tańsza ale gorsza w smaku rybka jest a barze Emilia przy głównym dworcu autobusowym w stolicy. Oczywiście, jest parę restauracji pozujących na ekskluzywne, z rybką za 150zł czy też kotletem za 200. Za 280zł jest nawet zestaw z 3 dań, oczywiście napoje nie wliczone. W jednym pubie za 110zł zjedliśmy 2 tosty i wypiłem jedno piwo, na szczęście Zuzia prawie nie pije, więc nie zbankrutowałem :) W większości miejsc od lunchu do 17tej kuchnia jest nieczynna, mają sjestę.

Poza tym jest spoko. Bardzo bezpiecznie, wysokie zarobki (ok 17 000zł netto miesięcznie, można dorobić nadgodzinami), darmowa edukacja i służba zdrowia i świetnie działający transport. Czytając napisy na nagrobkach można zauważyć, że żyje się tam długo.

TRANSPORT – za 400zł na osobę kupiliśmy siedmiodniowy travelcard (można kupić u kierowcy), czyli taki bilet uprawniający do przejazdów autobusami oraz promami za wyjątkiem promu na wyspę Mykinos, o czym później napiszę. Autobusy to czyste Volvo, jeżdżą punktualnie i z wyjątkiem trasy na lotnisko tłumów nie było. Promy mają swoje lata ale mają też darmowe wifi i bufet (oczywiście bezalkoholowy) i czuliśmy się na nich bezpiecznie.

INTERNET – przed przylotem koniecznie wyłącznie transmisję danych w smartfonach, inaczej będzie drogo jak poza unią. Nie było sensu kupowania lokalnej karty sim. Darmowe wifi jest na dworcu autobusowym, w każdym fast foodzie czy pubie i oczywiście w wynajmowanym mieszkaniu. Idąc ulicą można łatwo trafić na niezabezpieczone wifi i się połączyć.

LOTNISKO – znajduje się w Vagar, niecałe 50km od stolicy. Przed wyjściem po odbiór bagażu przechodzi się przez duty free, gdzie można za 30zł kupić sześciopak (6 x 0,33) piwka a za 8,50zł buteleczkę czerwonego wina, co wszystkim gorąco polecam. Celnicy z psami pilnują, żeby nie wwozić jedzenia, więc nie pakujcie do bagażu kiełbasy itp. ;) Jest wifi, wypożyczalnie samochodów, bankomaty i skromny barek. Nie ma saloniku, nie ma priorytetowej odprawy dla pasażerów statusowych. Widok przy lądowaniu jest przepiękny. Dolecieliśmy tam liniami SAS przez CPH.

PIENIĄDZE – walutą jest korona duńska ale nie musicie się tym przejmować, wystarczy Revolut i nigdy nie będziecie musieli oglądać gotówki, karty akceptowane są absolutnie wszędzie. Bardzo to wygodne.

PIWO – mają lokalny browar i o dziwo, całkiem niezłe piwko. Najbardziej smakował mi Slupp, ale dark lager też jest niezły. O cenach już pisałem :(

Image

Image

Image

Image

Image

Image

c.d.n.Racja, browary są dwa. Zawsze jak chciałem spróbować tego drugiego, to pytali, czy jestem pewien, bo pierwsze jest lepsze. I przy pierwszym zostałem.

Trudno jest napisać relacje z takiego miejsca. Nazwy są takie dziwne, że przypomina mi się głos Gandalfa z Władcy Pierścieni, jak wymawiał nazwy różnych krain.

O hicie, czyli Mykines niestety nie napiszę. Kupiłem online bilety na prom, opłaciłem (w sezonie letnim obowiązkowo) opłatę za spacerowanie po wyspie. Pobudka o 6 rano. Autobus do Sorvagur (miejscowość blisko lotniska, z przystani odpływa łódeczka zwana promem do Mykines), potem ze 20 minut spaceru na przystań. Zero poczekalni a z toalety taki smród, że sikaliśmy w jakimś pustostanie w porcie. Po pewnym czasie przyjeżdża jakiś dziadek i zaczyna się krzątać przy promie. Zdziwiony patrzy na nas i mówi „przecież prom jest odwołany, zła pogoda”. Guzik tam zła, trochę mgły i mżawka była ale widocznie kiepscy z nich żeglarze. Dziadek się dziwi, że maila nie przeczytaliśmy, przecież pisali. Uczę go kilka słów po polsku i odchodzimy wściekli. Następnego dnia też odwołali, z tego samego powodu. Jak komuś się uda na Wyspach Owczych w sezonie kupić bilety na helikopter to niech biegnie zagrać w lotto. Na żadnej trasie nie było dostępnych lotów, a tak chcieliśmy się z Zuzią przelecieć…

Zamiast tego w stolicy wsiadamy w prom na Nolsoy. Rozkłady jazdy są na dworcu i w necie. Lepiej robić fotki, bo na mniejszych przystaniach często ich nie ma. Prom płynie jakieś 20 minut, wysepka piękna. Klify, owieczki itp. Niestety, lokalsi to takie Kargule i Pawlaki, uwielbiają się grodzić. Wszędzie druciana siatka, nawet na urwistych zboczach. Gdyby mogli, to by po dnie morza te siatki puścili. Bardzo utrudnia to spacerowanie. Przecież owce nie przepłyną na sąsiednią wyspę… Na wyspie jest dziura szumnie zwana pubem rockowym, browarka można strzelić.

Image

Image

Image

Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

gecko 3 września 2018 10:23 Odpowiedz
"W marketach naprawdę kiepski wybór (i nie sprzedają alkoholu!)"Sprzedaja, ale tylko piwo light (slabe bo slabe, ale jednak alko :P)
tropikey 3 września 2018 11:27 Odpowiedz
No proszę, tak mało popularny kierunek, a na forum dwie niemal równoczesne relacje :DPo co smarowałeś sobie kremem do golenia tylko pół twarzy? Relacja - jak zwykle w Twym wypadku - kąśliwa :DWysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
sko1czek 3 września 2018 11:38 Odpowiedz
Może i ja popełnię relację i będzie trzeci punkt widzenia ;)
sudoku 3 września 2018 11:54 Odpowiedz
Niedługo będziemy mieli W-y Owcze rozpisane tak dokładnie, że wypad tam będzie taką błahostką, jak weekend na Helu.
cypel 3 września 2018 11:57 Odpowiedz
Ale, że jak, polskiej kiełby nie można :twisted:
sko1czek 3 września 2018 12:22 Odpowiedz
@BusinessClasswszystko fajnie Kolego, ale nie wprowadzaj proszę opinii publicznej w błąd, szczególnie w temacie piwa.BusinessClass napisał:PIWO – mają lokalny browar i o dziwo, całkiem niezłe piwko. Najbardziej smakował mi Slupp, ale dark lager też jest niezły. O cenach już pisałem :( Otóż browary są 2 (DWA): Föroya Bjór w Klaksvik i Okkara w Thorshavn, z tego drugiego pochodzą ich śmieszne cydry z rabarbarem. Najlepiej smakują w genialnej Paname Cafe w Thorshavn.