+1
Beata Jankowska 26 grudnia 2018 20:48
To nie będzie relacja w stylu co, gdzie i za ile. To bardziej opowiadanie o przygodach po drodze i kilku miejscach nie koniecznie opisujących czy warto je odwiedzić.

Sami oceńcie!

Kiedyś, podróżując palcem po mapie zatrzymałam się na Andamanach i wymarzyłam sobie, że kiedyś tam pojadę...

Indie wyszły przez całkowity przypadek. Na początku grudnia wróciłam z RPA, na początku lutego był jeszcze Izrael i nie miałam ochoty nic więcej organizować i nigdzie wyjeżdżać, ale obiecałam A, że jak co roku pod koniec lutego pojedziemy na babskie wakacje – słowo się rzekło, tylko brakowało kierunku.

Indonezja i Filipiny miały drogie bilety, za to trafiła się promka do Delhi więc stwierdziłam, że połączymy przyjemne z pożytecznym i spełnię swoje marzenie żeby pojechać na Andamany, a przy okazji zrobimy tam kilka dni nurkowych. W drugiej części podróży odwiedzimy Keralę. Plan był taki, że jedziemy w ciemno, mamy kupione tylko bilety samolotowe i zarezerwowany jeden nocleg po przylocie do Delhi.


Na dzień dobry, dzień przed wylotem zaczęły się fuckupy. Lot był kupiony w Finn Air przez Helsinki do Delhi. Przy odprawie online okazało się, że na locie Helsinki – Delhi mamy overbooking. W noc przed odlotem przebookowali nas na lot przez Istambuł – godzinowo nawet nieco lepszy niż poprzedni.
W Istambule czasu na przesiadkę nie miałyśmy za wiele – siku, papieros, szybkie rozprostowanie nóg. Wsiadając do samolot do Delhi popatrzyłam na Agę i zapytałam - „ciekawe czy dolecą wszystkie bagaże?” ….

Lot minął szybciutko, wiza indyjska wklepana do paszportu (wcześniej zaaplikowałyśmy o e-viza) i heja po odbiór bagażu. Agi bagaż wyjechał jako jeden z pierwszych, a mój niestety nie pojawił się nawet jako ostatni. Od razu po zgłoszeniu tego faktu było wiadomo, że mój bagaż został w Istambule i doleci na następny dzień, tym samym samolotem czyli jakoś po 7 rano. Niestety na następny dzień o 7 rano to miałyśmy już międzylądowanie w Kalkucie w drodze na Andamany ….

Ale jak to u Hindusów z niczym nie ma problemu, wyślemy Ci bagaż na Andamany, tylko powiedz nam gdzie będziesz mieszkać. Umówiłam się z nimi, że jak dotrę na Andamany to zadzwonię lub napiszę gdzie jestem, a oni tam prześlą mój plecak. No i przesłali …. ale o tym zaraz.





Doleciałyśmy do Port Blair. Na lotnisku wypełnianie miliona karteczek, permit wbity w paszport, to pędzimy na prom do naszego docelowego miejsca - czyli wyspę Havelock.

W pierwszej kolejności poszłyśmy do centrum nurkowego, z którym chciałyśmy nurkować i całe szczęście, że nie zabookowałyśmy tam wcześniej mieszkania... Niby „luksusowe” namioty, stojące pośrodku „lasu”, który był krzakami z gigantyczną ilością komarów... miejsce nazywa się Dive India.
Połaziłyśmy, poszukałyśmy i znalazłyśmy. Na pierwsze dwie noce znalazłyśmy sobie małą chatkę przy plaży z pięknym widokiem na płot z blachy falistej, a już na kolejne dni mały resorcik, dokładnie za płotem z blachy falistej – nazywał się Pellicon Beach Resort.




W momencie kiedy miałyśmy już ogarnięty nocleg, postanowiłam dać znać na lotnisku, gdzie powinni dostarczyć mój bagaż. Wcześniej dostałam informacje, że przynajmniej bagaż doleciał do Delhi. I tutaj zaczęły się schody … po 1) musiałam im wysłać maila, że nie będę rościć żadnych pretensji, w razie jak by bagaż był uszkodzony – a teraz bądź tu człowieku mądry i znajdź wifi na Havelocku …. , w końcu się udało ale nie dość że trzeba było za to zapłacić, to jeszcze krótki mail wysyłał się z godzinę. Po 2) okazało się, że mój bagaż doleci do Port Blair i nie ma nawet takiej opcji, żeby ktokolwiek go dostarczył na Havelock, a co za tym idzie czekała nas kolejna prawie 3h podróż promem (nie tanim) szybki skok na lotnisko i powrót z powrotem na Havelock. BAGAŻ BYŁ !!!
Niestety ostatni prom z Port Blair na Havelock odpływa o godzinie 14, a kasę biletową zamykają na godzinę przed więc byłyśmy zmuszone zostać w Port Blair na noc i dostać się na Havelock pierwszym promem następnego dnia o 6 rano.

Ale przynajmniej wreszcie mogłam założyć swoje ubrania i umyć się swoimi kosmetykami!
Wreszcie zaczęłyśmy wakacje! Wieczór spędziłyśmy trochę łażąc po Port Blair i odwiedzając knajpy, polecane na turystycznej mapce z lotniska. I tak trafiłyśmy do podobno mega miejsca, które nazywało się Pixel Bar. Pixel Bar to stan umysłu. Najważniejsze, że dawali tam zimne piwo i mega ostre orzeszki. Resztę wieczoru spędziłyśmy w jakimś „ekskluzywnym” barze na dachu hotelu świętując kolejnymi piwami i pysznym żarciem rozpoczęcie wakacji i odzyskanie bagażu.



Pixel Bar


Kolejne dni na Havelock upłynęły nam na kilku dniach nurkowych i generalnym nic nie robieniu.
Niestety, kilka lat temu przez całe wyspy Andamańskie przeszło el nino, które spowodowało znaczne podniesienie się temperatury wody, a co za tym idzie, wszystkie korale straciły swoje kolory i zrobiły się albo białe albo bure. Wiedziałam, że pod wodą eldorado to nie będzie jak np. na Komodo, ale jednak spodziewałam się trochę więcej. Jedynym WOW były stada gigantycznych napoleonów, które umilały czas.







I tutaj następny minus dla centrum nurkowego, które jest jednym z większych i bardziej popularnych na Havelocku. Po 3 dniu nurkowym chciałyśmy się zapisać na kolejny i okazało się, że niestety nie ma dla nas miejsc. Niestety centrum nurkowe Dive India jest fabryką nurków i w zasadzie kto pierwszy ten lepszy. Nie ma znaczenia to czy nurkowałeś z nimi kilka dni wcześniej, czy u nich mieszkasz czy nie. Trudno, niesmak pozostał, dodatkowy dzień zagospodarowałyśmy na plaże, a centrum nurkowego polecać nie będziemy.

Kolejne dni połaziłyśmy po Havelocku, wybrałyśmy się na plażę Radhanagar Beach, która podobno wygrała kiedyś jakiś konkurs na najładniejszą plaże w Azji … no cóż, była bardzo ładna, długa, piaszczysta, szeroka, z lazurową wodą... ale widziałam w Azji ładniejsze plaże.







Radhanagar Beach






Ogólne wrażanie odnośnie Andamanów? Andamany są drogie! I nie znajdziesz tam cen typowych dla Indii. O ile jedzenie – bardzo smaczne idzie znaleźć za normalne pieniądze, to noclegi są drogie koszmarnie. Za tą samą cenę np. w Indonezji dostanie się wypasiony hotel z basenem, na plaży i co tam jeszcze można sobie wymyślić. Plaże są dość brudne, niestety nie dbają o to, żeby było czysto, bo przecież turyści i tak przyjadą. Nie polecam również rezerwować spania wcześniej, gdyż okazało się, że na miejscu można spokojnie znegocjować ceny o połowę od ceny na bookingu. Ogólne wrażenie jest ok, ale nie jest to miejsce do którego chciała bym wrócić.

Następnym punktem wakacji była Kerala, a dokładnie Marari Beach i kolejne nic nie robienie na plaży. Tutaj pierwotnnie był plan, żeby po intensywnym nurkowaniu na Andamanach [SIC!] się zrelaksować.
Po wylądowaniu w Kochi późnym wieczorem złapałyśmy nocleg w hotelu blisko lotniska, żeby na następny dzień dostać się do Mararikulam czyli Marari Beach. Znalazłyśmy nocleg na samej plaży, ze śniadaniem i internetami! Za cały pobyt zapłaciłyśmy niewiele więcej niż za jedną noc na Andamanach.

O Marari Beach nie ma co się rozpisywać, kilka knajpek na plaży, w których zamówienia przygotowują zgodnie z kolejnością przyjścia gości – co znaczy, że na zamówienie można czekać czasem 2h, ale z drugiej strony nikomu się i tak nie śpieszy. Jedynie minus to taki, że nie umilisz sobie czekania piwem, bo oni tam piwa nigdzie nie sprzedają.







Wybrałyśmy się też na wycieczkę do Alleppy żeby popływać kanałami - Kerala Backwaters. Całkiem fajne doświadczenie, można podejrzeć życie lokalnych ludzi. Woda w kanałach przypomina ściek... natomiast lokalesi tam robią wszystko - spuszczają ścieki, piorą, zmywają, myją się.... a nawet z nich piją, gdzie na sam widok rozbolał mnie brzuch!







Po kilku dniach wróciłyśmy z Marari Beach do Kochi. Żeby zażyć trochę indyjskiego folkloru, postanowiłyśmy tą trasę pokonać prawdziwym indyjskim pociągiem! Czas podróży – jakieś 1,5h, cena bilety 10 IDR … Do Kochi przyjechałyśmy ok. południa, zostawiłyśmy graty w hotelu, a za cel zwiedzania obrałyśmy Fort Kochi.





Fort Kochi jest historyczną dzielnicą miasta Kochin nazywaną Bramą do Kerali. W Fort Kochi widać wpływy europejskie. Kiedyś byli tam Portugalczycy, później Holendrzy a na samym końcu Brytyjczycy. Udało nam się też znaleźć świetną knajpkę z przepysznymi owocami morza i piwkiem. Droga powrotna do hotelu zajęła nam jakieś 2h, Hotel miałyśmy przy lotnisku z uwagi na wczesny lot na następny dzień, a Fort Kochi jest dokładnie po drugiej stronie miasta, a miasto jest strasznie zakorkowane, m.in. przez budowę metra.







Kolejny i ostatni przystanek to moja największa trauma – czyli Delhi.
Tutaj postanowiłyśmy zrobić sobie ostatnie dwie noce na bogato i zarezerwowałyśmy hotel Ibis (czytaj Aj-bi-es hahahaha!) w dzielnicy Delhi Aerocity. Wiedziałyśmy na co możemy liczyć jeżeli chodzi o tą sieciówkę, cena nie była najmniejsza, ale komfort i śniadania serwowane od 4 rano (idealna opcja jak ma się poranny lot) oraz drinków wieczorem nas skusił.

Po zostawieniu bagaży postanowiłyśmy wsiąść do metra, które było tuż za rogiem i dojechać na Connaught Place i w celu zrobienia jakiś „pamiątkowych zakupów”. Oczywiście po drodze z metra na plac trochę pobłądziłyśmy i trafiłyśmy do jakiś mini slamsów. Po dotarciu na plac mnie ogarnął chaos! Dostałyśmy milion ofert pomocy w trafieniu na zakupy, wylądowałyśmy w jakimś ślepym zaułku, w pseudo informacji turystycznej, gdzie nam doradzano gdzie iść na zakupy. Ba! Nawet nas tam zawieziono. Były to oczywiście lokalne „centra handlowe” ze wszystkim, czego dusza zapragnie, za wiadomo jaką cenę. W pewnym momencie stanęłam i powiedziałam do Agi, że ja w tej chwili tu i teraz natychmiast stąd spie...lam i niech woła tuk-tuka bo nie spędzę w tym mieście ani minuty dłużej niż to jest konieczne.

Kolejny dzień w Delhi był już znacznie lepszy. Zrobiłyśmy dokładny research gdzie powinnyśmy się udać na zakupy, w celu kupienia indyjskich pierdół - herbatki, przyprawy, kadzidełka, szmaty itp. i się udało !
Na zwiedzanie zabytków Delhi zabrakło nam ochoty i siły.
O ile kocham Kuala Lumpur i uwielbiam Bangkok, to niestety Delhi raczej nie zostanie moim numerem jeden.... może kiedyś, jak przez przypadek mi się trafi – to tam wrócę, ale szczerze w to wątpię.









Ogólnie do Indii odczucia mam ambiwalentne. Z jednej strony nie było tak źle i warto było się przekonać, że wcale nie chce tutaj wracać.

Dodaj Komentarz